Nastał
styczeń 2014 roku – z wielką obawą wyruszyłam w tą niezwykłą podróż, ponieważ
dopiero co miesiąc wcześniej, w grudniu 2013 roku skończyłam inną moją 9-cio
miesięczna podróż – podróż do siebie i swojej wymarzonej sylwetki – skończyłam
dietę, kiedy to zgubiłam 30cm w talii. Dlatego też obawiałam się tej podróży,
bo tyle dobrego słyszałam o tym pięknym kraju, ale przede wszystkim o jego
niezwykle smacznym jedzeniu.. ale jak to często w życiu bywa, był to strzał w
dziesiątkę, a nie w kolano! Moja pierwsza podróż do Tajlandii okazała się dla
mnie zbawieniem.. wraz z mężem zakochaliśmy się w tym kraju, ale i w jego
jedzeniu. A najważniejsze dla mnie, że po ponad 2 tygodniach pobytu tam, nie
odmawiając sobie niczego (!) wróciłam bez nadbagażu w kilogramach szczęśliwa..
I wtedy zaczęłam zgłębiać tajniki tej kuchni.. ale nie było to proste. Dopiero
za którymś kolejnym pobytem tam, o
którym na pewno też kiedyś napiszę, ukończyłam tam szkołę gotowania i do
dnia dzisiejszego w naszej kuchni króluje tajskie jedzenie.
Ale
nie o tym ma być ten wpis..
Tajlandia
– kraj, który albo od razu pokochasz albo znienawidzisz.. Jeżeli będziesz się
skupiać tylko na negatywnych rzeczach, jak hałas, bród i smród, to na pewno nie
zauważysz pięknych rzeczy.. Postanowiłam przymknąć oko na to co mogłoby mnie
dziwić i denerwować, a otworzyć się na to, co mogę tutaj zobaczyć i czego
doświadczyć. I to też było dobre podejście.. mnóstwo osób, które tutaj poznałam
na wakacjach nie zjadło ani razu jedzenia ulicznego, nie usiadło na ławce, o
krawężniku nie wspominając, ani nie potrafili się zwyczajnie zrelaksować. Wszędzie
widzieli tylko bród..