Dzień siódmy – 28.09.2021 – SANTORINI – o matko! Taki widok za oknem jak dzisiaj to mogłabym mieć codziennie! I właśnie to uwielbiam w rejsach, że codziennie budzisz się w innym miejscu. Dziś obudził mnie taki widok.. obłędnie cudowny…. Gdzieś miałam w głowie obraz Santorini ze zdjęć oglądanych w internecie, ale na żywo robi to naprawdę oszałamiające wrażenie. Tu trzeba przyjechać i to zobaczyć na własne oczy, żadne zdjęcie nie odda tego widoku..

Dziś statek znowu nie dobił do portu – więc czekała nas kolejna atrakcja, czyli dopłynięcie na Santorini tenderkami. Jak zwykle po obudzeniu poszliśmy na śniadanie. Jedzenie tutaj nas nie zaskoczyło czymś specjalnym więc tradycyjnie omlet, croissant, kawa.. a potem na 16-tym piętrze rozkoszowałam się jeszcze chwilą zajadając owoce i podziwiając widoki. A było co podziwiać! Ten kto był na Santorini to wie, a ten kto nie był koniecznie powinien tutaj zawitać. Zazwyczaj jak ogląda się zdjęcia w Internecie z tego miejsca, to są to fotografie białych domków z gdzieniegdzie niebieskim akcentem dachu, płotu czy murku. Mnie zaskoczył kompletny brak zieleni. Przynajmniej z daleka nie było w ogóle jej widać. Skały, wszędzie skały. Nawet plaży nigdzie nie wypatrzyłam. Natomiast na górze co rusz rozciągał się widok białych domków. Tam też pomiędzy nimi dojrzałam jedną palmę i jakiś zielony zagajnik. Moja pierwsza myśl była, że ta wyspa, a w sumie tych kilka wysepek są martwe. Jak nie ma zieleni, to pewnie nie ma też zwierząt. Ale być może się mylę, nigdy wcześniej tutaj nie byłam..

Przebieramy się i chcemy wyjść ze statku, a tu niespodzianka. Nie wykupiliśmy na statku żadnej zorganizowanej wycieczki, na Santorini również nie i niestety pierwszeństwo wyjścia mają osoby, które te wycieczki wykupiły, a my musimy czekać. Najpierw było, że za 10-15 minut, z czego zrobiło się pół godziny, a po pół godzinie powiedzieli, że jeszcze mamy czekać kolejne pół godziny.. pierwszy raz w życiu spotkałam się z czymś takim – a to jest mój 9 rejs! Jakiś obłęd! Nigdy i nigdzie czegoś takiego nie było, choć w wielu miejscach dowożono nas na ląd łódkami. W doooopie mają tych , którzy nie lubią zorganizowanych wycieczek i chcą po swojemu zwiedzać. A było nas wielu! Wszyscy na maksa oburzeni! Przed wyjazdem wiedzieliśmy, że w związku z pandemią we Włoszech nie zejdziemy sami na ląd – ale tylko tam.. resztę chcieliśmy zwiedzać po swojemu. W końcu idziemy do małych łódek, którymi transportują nas na Santorini. Tym razem to nie były nasze  statkowe łódki ratunkowe, tylko miejscowe i być może dlatego zrobił się taki korek.

W końcu dotarliśmy na ląd! Ale ten ląd w Fira okazał się całkiem na dole i teraz trzeba by jakoś dostać się na górę, a stromo jak diabli. Jest wprawdzie fajna kręta dróżka, ale szkoda nam było czasu, bo pewnie z godzinę byśmy się nią wspinali, więc stwierdziliśmy, że najwyżej nią zejdziemy jak czas pozwoli.

Drugim wyjściem była kolejka linowa – Cable Car na którą się zdecydowaliśmy. Wjazd, jak również zjazd to koszt 6 euro.

Krótki spacer po Fira, rozejrzenie się za potencjalnym transportem do Oia, na szybko zjedzone szaszłyki- souvlaki i ruszamy w kierunku przystanku autobusowego. Za 3 souvlaki, pitę i tzatziki zapłaciliśmy 5,10 euro. A były przepyszne! Pamiętam z dzieciństwa jak się nimi zajadałam w Atenach – wtedy kosztowały 10 drahm za sztukę.

Jedziemy do Oia. Bilety po 1,6 euro od osoby w jedną stronę – odległość około 11km. Teren mocno górzysty! Mąż niestety całą drogę stał, mnie udało się wcisnąć na ostatnie siedzenie pomiędzy 4 osoby. Dla kilku osób nie było już miejsc siedzących. Wszyscy w autobusie w maseczkach, bez wyjątku. Kierowca też. Zawsze myślałam, że Santorini jest takie bardzo strome, zazwyczaj zdjęcia, które oglądałam w internecie pokazywały tylko tą stromą część, a tu miłym rozczarowaniem było to, że jadąc autobusem zauważyłam, że druga część wyspy jest dość płaska i są tutaj nawet plaże, ale niestety nie mieliśmy czasu na plażing, a w Oia na przystanku czekał już tłum osób, które chciały jechać tym autobusem z powrotem do Fira..

W końcu dojechaliśmy do Oia. Szybko weszliśmy w labirynt wąskich uliczek. Zupełnie bez mapy dotarliśmy do Old Castle of Oia, pozostałości nadmorskiej twierdzy z XV wieku – po drodze robiąc oczywiście miliony zdjęć, nawet nie wiecie jak mi ciężko było wybrać tych kilka, żeby tutaj dodać. Schodząc już w dół zdmuchnęło mi z głowy kapelusz.. już myślałam, że jest po nim.. że odpłynie w czeluściach morza, ale o dziwo spadł tuż tuż, na jakiś dziedziniec hotelowy czy prywatną posesję, na której niestety nikogo nie było, a drzwi były zamknięte. Lubiłam ten kapelusz.. i się mocno nabiegałam, żeby znaleźć kogoś, kto otworzy mi drzwi – ale koniec języka za przewodnika i dotarłam do recepcji tego obiektu, tyle że sporo poniżej.. więc z powrotem wspinaczka na górę. Góra, dół.. ale udało się! W ogóle nie było tego dnia wiatru, a ten jeden podmuch nie mam pojęcia skąd się wziął. Dobrze, że nie poleciał na sam dół do morza, bo wtedy pewnie już bym go straciła na wieki wieków. Z tego wszystkiego, zmachana jak nie wiedzieć co i spragniona mówię do męża żeby szukał kawy..

Szukając tej kawy, po drodze spotkaliśmy jeszcze mężczyznę grającego na harmonii i przysiedliśmy sobie obok na krawężniku. Poczęstowaliśmy go papierosem i jedzeniem. Rozgadał się.. Pochodził z Bułgarii, ale od dawna mieszka na Santorini i graniem zarabia na życie.

Chwilę odsapnęliśmy i usiedliśmy obok w fajnej kafejce, gdzie rozkoszując się pięknymi widokami w spokoju wypiłam przepyszną grecką kawę. Przecież nigdzie się nie spieszymy!

Pokręciliśmy się jeszcze trochę po tych pięknych, wąskich uliczkach Oia i wsiedliśmy znowu do autobusu, którym wróciliśmy do Fira.

Jak dojechaliśmy do Fira, to mąż zgłodniał, więc poszliśmy na obiad – on wybrał sobie pełen półmisek kalmarów, a ja pitę z grosem. Na statek mieliśmy ostatni transport łódką o godz. 21:00 więc zostało nam jeszcze trochę czasu, który przeznaczyliśmy na delektowanie się przepięknymi widokami. Niespiesznie ruszyliśmy dalej..

Zachód słońca w Fira był cudowny. Słyszałam, że najpiękniejszy jest w Oia, ale nie chcieliśmy ryzykować. Jeszcze kilka kroków w prawo, w lewo, w dół, pod górkę, z górki i niestety czas zleciał błyskawicznie. Ale sami zobaczcie jak urokliwe jest to miejsce, zwłaszcza jak zaczyna zapadać zmierzch i błyskawicznie zmieniają się kolory. Byłam pod ogromnym wrażeniem i chciałabym tu zdecydowanie spędzić więcej czasu, pochodzić cudownie oświetlonymi uliczkami po zmroku, posiedzieć w tawernie, posłuchać muzyki, porozmawiać z mieszkańcami, potańczyć.. Widziałam na plakatach, że są tutaj organizowane wycieczki na zachód słońca łodziami – więc jeżeli tu kiedykolwiek przybędziecie, to polecam Wam bardzo taką wycieczkę – wtedy wracając z niej zobaczycie coś cudownego – oświetlone światłami Santorini – robi mega wrażenie! Na żywo dużo lepsze niż na moich zdjęciach poniżej.. ja byłam zauroczona..

Powrót na dół do portu znowu w wagonikach Cable Car, było zbyt ciemno, żeby schodzić tą krętą dróżką. W końcu zmęczeni, ale szczęśliwi dotarliśmy na łódkę, którą przewieziono nas na statek, nie wiem czy to znowu nie była ostatnia.. a tu szybki prysznic i idziemy się bawić. Tego dnia jedyne czego nie było to plażing, ani na plaży ani na statku w basenie. Podobno jest tutaj przepiękna czerwona plaża! Zostawiamy to na następny raz, fajnie by było przyjechać tak na 3-4 dni by na spokojnie zwiedzić.. Aha, wejście na wulkan też zostawiamy sobie na potem.

Statek właśnie ruszył, dochodzi godz. 22:00, a tutaj dopiero zaczyna się życie…………. Widoki ze statku na Santorini nocą obłędne! Te migające światełka na samym szczycie robią naprawdę ogromne wrażenie, ale my pomału oddalamy się mając już jedynie wspomnienia o tej ślicznej wyspie i idziemy na kolację, a potem Fiesta Caliente..

Dzień ósmy – 29.09.2021 – MYKONOS – i mamy kolejny poranek.. Pobudka znowu w nowym miejscu, nowym porcie. I znowu pierwsze co robię po przebudzeniu, to otwieram drzwi na balkon i wychodzę ciekawa co zobaczę tym razem. Znowu rozkoszuję się widokiem. Dwa statki oprócz naszego już zacumowały – jeden MSC, chyba Orchestra, a drugi też Norwegian ale Jade. Na widok MSC aż cieplutko się zrobiło na sercu – wróciły wspomnienia o naszym wspaniałym rejsie z Hawany, gdzie byliśmy aż 2 tygodnie na statku MSC Opera. To było 2,5 roku temu! Potem jeszcze był jeden rejs po fiordach norweskich na statku armatora Pulmantur na naszym kochanym Zenicie – niestety już poszedł na żyletki, a szkoda bo był naprawdę fajny, choć w porównaniu z tymi kolosami był malutki, ale za to kameralny i też niczego na nim nie brakowało. A potem przyszedł koronawirus i Covid-19, który zatrzymał nas w domu, a teraz w końcu po tak długim czasie wyruszyliśmy znowu w podróż. Miałam wiele obaw, a największa dotyczyła tego, że gdyby nie daj boże coś, to zatrzymają nas na statku, w kabinach i nie pozwolą przez jakiś czas wychodzić tak ze statku, jak i z kabin – tego chyba obawiałam się najbardziej.. ale na szczęście do niczego takiego nie doszło. Cieszę się jak dziecko, które właśnie dostało nową zabawkę – każdą chwilą, każdym miejscem, każdym napotkanym człowiekiem. Każda rzecz mnie cieszy, każdy moment.. Ale wróćmy do TU i TERAZ..

Dziś zwiedzamy Mykonos. Zaraz po śniadaniu ewakuacja ze statku. Dziś znowu wożono nas na ląd małymi łódkami i znowu miejscowymi, ale na szczęście nie było dziś problemu z tym, a wszystko przebiegło bardzo sprawnie. Na tych dużych statkach często jest problem z wyjściem i wejściem na statek – ze względu na dużą ilość osób, czasami czeka się godzinę, a nawet dwie – dlatego te mniejsze statki pod tym względem radzą sobie dużo lepiej. Ale prawdziwe wrażenie robią te olbrzymy.

Po dopłynięciu do Starego Portu znowu kompletnie nie wiedzieliśmy gdzie iść i co robić. Naprawdę tak nieprzygotowana do podróży nie byłam chyba nigdy. Ale z drugiej strony ma to też swoje plusy, bo każda chwila zaskakuje i na nic nie czekam. Po prostu cieszę się z tego co jest. A jest słońce, plaża, ciepło i przyjemnie – jedynie dzisiaj wiatr wieje dość spory.

Tak sobie idąc i szukając jakiejkolwiek informacji na temat tutejszych wycieczek doszliśmy do Public Bus Station na którym stał autobus, a na nim napis, że jedzie do New Port – nie namyślając się długo mówię do męża, że wsiadamy, a mąż na to, że przecież jesteśmy w New Port. Chwila konsternacji, a autobus lada moment odjeżdża, mówię, że nie, że jesteśmy w Old Port i wsiedliśmy dosłownie w ostatniej chwili. Za całe 1,6 euro od osoby mieliśmy super wycieczkę, bo okazało się, że jednak to ja miałam rację, a do tego pojechaliśmy jeszcze przez Agios Stefanos Beach – gdzie już prawie wysiadaliśmy żeby iść na plażę, ale rozmyśliliśmy się w ostatniej chwili – patrząc na przykrytych ręcznikami plażowiczów i wiejący dość mocno wiatr i brak osób w wodzie. I bardzo dobrze zrobiliśmy! Strój kąpielowy miałam na sobie.. jestem zawsze przygotowana na plażing.. do tego mieliśmy ze sobą cały ekwipunek plażowy. Jedziemy dalej i podziwiamy widoki. Taka sobie wyspa.. Tym samym autobusem wróciliśmy z powrotem do Old Port robiąc naprawdę sporą rundkę.

I co tu teraz robić dalej? Patrzymy na rozkłady jazdy. Nazwy tam widniejące kompletnie nic nam nie mówią. Pytam naszego kierowcy, który autobus jedzie na jakąś piękną plażę gdzie być może nie będzie aż tak wiało i gdzie można posnoorkelingować i słyszę tylko jedną odpowiedź: ELIA BEACH, a autobus tam jadący właśnie stoi przed nami! Wsiadamy! Tym razem bilet z Old Port do Elia kosztuje 2,30 euro od osoby w jedną stronę. Sprawdzamy jeszcze godziny powrotu, nasz kierowca coś mówi, że ten co jedzie po godz. 16:00 – a byłby dla nas idealny! – to ma jakąś dłuższą trasę i na godz. 17:00 możemy nie zdążyć na ostatnią łódkę, która odtransportuje nas na nasz statek. Wybieramy więc powrót ten wcześniejszy o godz. 14:55 z Elia, który jedzie ok. 25 minut do Old Port. I w końcu jedziemy na plażę. Po drodze mijamy drogowskaz: lotnisko 2,2km – lubimy oglądać lądujące i startujące samoloty, ale nie dziś. W końcu dojeżdżamy do Elia.

Mamy trochę  ponad 1,5 godziny na plażing. Mało.. ale lepsze to niż nic.. Rozkładamy szybko nasze ręczniki, smaruję się olejkiem i już leżę. Uwielbiam to! Mogę tak leżeć od rana do wieczora, codziennie.. Wiatr faktycznie tutaj nie wieje. Mąż poszedł po kawę, a ja znowu rozkoszuję się chwilą. Szkoda, że czas tak szybko leci. Woda cieplutka, piasek cieplutki.. chwilo trwaj.. Jeszcze tylko kilka.. kilkanaście zdjęć, jakiś filmik i niestety czas wracać.

Chciałoby się powiedzieć: ja tu zostaję! Ale niestety, czas wracać..

W drodze powrotnej postanowiliśmy wysiąść ze dwa przystanki wcześniej, żeby pójść obejrzeć słynne wiatraki na Mykonos, których wszędzie było mnóstwo zdjęć. I znowu weszliśmy w cudowne, wąskie uliczki wybrukowane kamieniami. Na początku nie było tu nikogo, byliśmy dość długo sami. Grecy mają chyba w tym czasie sjestę, a turyści? Plażują?

Niestety ta chwila samotności trwała krótko, bo po chwili doszliśmy już tam, gdzie turystów było pełno. To chyba znak, że zbliżamy się do wiatraków. I faktycznie były tuż tuż..

Ale.. to nie wiatraki, a pelikan przykuł naszą uwagę. Był przepiękny! Próbował przejść przez barierkę, ale nie mógł sobie poradzić. Wszyscy ludzie zamiast podziwiać wiatraki – słynne WindMill, to kręcili filmy i robili zdjęcia pelikanowi, my też.. W końcu pelikan dostojnym krokiem przekroczył próg Mykonos Theoxenia i zniknął..

A my w końcu zajęliśmy się wiatrakami. Piękne były..

To chyba najsłynniejszy motyw Mykonos, oprócz Małej Wenecji, który widać wszędzie na obrazach, zdjęciach, rzeźbach czy figurkach. Zlokalizowane są na wzgórzu na obrzeżach stolicy i podobno jest to doskonały punkt do obserwowania zachodów słońca – niestety nie będzie to nam tutaj dane..

Potem idąc brzegiem już w stronę starego portu podziwialiśmy jeszcze nabrzeże i tzw. Małą Wenecję, kolejny punkt z widokówek i znowu zatopiliśmy się w tych uroczych i wąskich uliczkach. Podobno to miasteczko Mykonos na wyspie Mykonos tętni życiem szczególnie w nocy i zyskało w ostatnim czasie opinię mekki hedonistów i szukających rozrywki i zabawy ludzi. Szkoda, że nie mogliśmy zostać tu dłużej, by się o tym przekonać, ale mieliśmy jeszcze na tyle czasu, aby trochę pozwiedzać, a sami zobaczcie jakie piękne jest to miejsce, więc naprawdę żal było jeszcze wracać na statek..

Po drodze zjedliśmy jeszcze szaszłyki w Souvlaki Story – po 2,50 euro za sztukę – mąż wypił greckie piwo i powoli czas na wyspie Mykonos nam się kończył.

Znowu małą łódką transport na statek, a tam mąż na siłownię, a ja pod prysznic. Wieczór spędziliśmy trochę na 16-tym piętrze, a trochę na 8-mym pijąc drinki (poznałam dziś nowy drink o nazwie Saturn Landing), tańcząc, rozmawiając i słuchając muzyki. W przerwach spotykaliśmy się w palarni na 15-tym piętrze, ciągle śmiejąc się z innymi, że cigarettes connecting people..

W sumie to moglibyśmy tak do rana bawić się, tańczyć, pić i rozmawiać, ale jutro pewnie zamiast do portu w Pireusie i do Aten, to spędzilibyśmy cały dzień w kabinie lub przy basenie na statku. A ja tak się cieszę na jutrzejszy dzień. W końcu po około 40 latach znowu będę w Atenach! Całe moje dzieciństwo tu spędziłam, prawie każde wakacje, niektóre w całości i pamiętam, że kiedyś nawet dość dobrze mówiłam po grecku. Kiedyś.. No to kalinichta i do jutra..

A jeżeli podobał Wam się opis tej części całego rejsu (cz.III), to serdecznie zapraszam na część I, w której opisałam całą podróż z Wrocławia do Civitavecchia – miejsca zaokrętowania wraz z noclegiem w Rzymie oraz opisałam pierwszy dzień na morzu oraz pierwszy przystanek jaki mieliśmy w DUBROWNIKU:

W kolejnej, czyli części II znajdziecie opis następnych przystanków na trasie rejsu, czyli pięknej wyspy KORFU oraz bardzo urokliwego KATAKOLON wraz z OLYMPIA NA PELOPONEZIE:

W części IV jest opis cudownych ATEN/PIREUS, jest też DZIEŃ NA MORZU i wspaniała wycieczka do NEAPOLU I SORRENTO:

A na koniec w części V znajdziecie opis ostatnich dni na statku z 12-dniowego rejsu po Morzu Śródziemnym, czyli LIVORNO/FLORENCJA/PIZA, wyokrętowanie w CIVITAVECCHIA, przejazd do RZYMU I POWRÓT DO WROCŁAWIA:

Jeżeli byłaś/byłeś na Santorini czy Mykonos to podziel się ze mną swoimi wrażeniami – my niestety na każde z tych miejsc mieliśmy jedynie kilka godzin, ale jeżeli spędziłaś/-eś tam więcej czasu, to będę wdzięczna za każdą informację – w planach mamy powrót tam na dłużej plus koniecznie wizytę na pobliskiej wyspie IKARIA – jednego z 5 miejsc BLUE ZONE na świecie, czyli miejsca gdzie żyje największy odsetek ludzi, którzy ukończyli 100 lat!

Rejsy to naprawdę fajna sprawa, bo mając zaledwie kilka chwil na pobyt w danym miejscu na zwiedzanie, to sprawdzamy też między innymi czy warto przyjechać na dłużej.. Z pewnością Santorini i Mykonos należą do tych miejsc, gdzie może nie na cały tydzień, ale na pewno na 3-4 dni warto przyjechać….

A jeżeli mój artykuł spodobał Ci się, to będzie mi bardzo miło, jak postawisz mi kawę -> uwielbiam kawę! A zgromadzone środki przeznaczę na pewno na dalsze rozwijanie swojej wiedzy, na pomaganie i wspieranie innych oraz na czas, który przeznaczam na tworzenie mojego bloga.. i z góry bardzo Ci dziękuję za tą pyszną kawę………..

Postaw mi kawę na buycoffee.to

9 Komentarze

Dodaj komentarz