Byłam już w Turcji kilka razy, ale mój mąż jeszcze nie był i w końcu udało mi się go namówić. Wylecieliśmy z Wrocławia w czwórkę do Antalyi. Pojechała z nami jeszcze moja mama i jej mąż i szczerze mówiąc obawiałam się trochę tego wyjazdu, bo wszyscy wiemy jak to jest z rodziną.. ponoć najlepiej wychodzi się na zdjęciu – ale nie było tak źle..

Po przylocie na lotnisko w Antalyi bardzo długo czekaliśmy na swój bagaż, do tego lot był opóźniony i w sumie do hotelu zajechaliśmy nocą i już na nic oprócz snu nie mieliśmy ochoty.. Kolejnego dnia natomiast, zaraz po śniadaniu wyjechaliśmy zwiedzać.. A co udało nam się zobaczyć w ciągu tego tygodnia? Zapraszam na tą krótką podróż po Turcji Licyjskiej razem ze mną..

Kolejnego dnia zaraz po śniadaniu wyjechaliśmy na południe od Antalyi w kierunku Kemer. Pierwszy przystanek zrobiliśmy w Phaselis, starożytnym mieście na Wybrzeżu Licyjskim założonym przez Rodyjczyków ok. 700 r. p.n.e. W tej części Turcji zauważyłam już od samego początku mnóstwo greckich wpływów.

To miejsce ze względu na swoje strategiczne położenie w pobliżu dwóch naturalnych portów było jednym z najważniejszych portów zachodniej Licji i centrum handlu odbywającego się między Grecją, Egiptem i Fenicją. Zobaczyliśmy tu mnóstwo ruin.. sklepów, magazynów oraz łaźnię, agorę i teatr..

Po zwiedzaniu zrobiliśmy sobie dość długą przerwę na plażowanie. Pogoda była piękna.. wielu Turków plażowało i urządzało sobie w tym miejscu piknik. Z jednymi zaczęłam rozmawiać, a oni poczęstowali nas swoimi smakołykami.. dobra była ta bułka! Zwłaszcza, że pomału zaczynałam być głodna, jednak zwiedzanie, pływanie wycieńcza.. do tego bardzo późno zeszłej nocy dotarliśmy do hotelu i snu było niewiele..

Głód wygrał i jadąc dalej zatrzymaliśmy się w przepięknym miejscu na lunch.. Botanik Ulupinar – koniecznie jak będziecie gdzieś w pobliżu to zajedźcie tutaj na chwilę odpoczynku i dobre jedzenie.. Płynie sobie tu rzeczka, a na niej porobione są jakby pomosty z miejscami do siedzenia.. naprawdę fajny klimat, że aż chciałoby się tutaj zostać na dłużej, ale..

Tego dnia chcieliśmy zwiedzić jeszcze jedno fajne miejsce, osnute niesamowitą mgłą tajemnicy.. To Olimpos, który w II w. p.n.e. był kolejnym bardzo ważnym ośrodkiem Licji albowiem czczono tu boga ognia Hefajstosa, co wiązało się z kultem wiecznego ognia.. ten ogień nadal wydobywa się z ziemi nieopodal miasta i tu udaliśmy się najpierw, ale żeby do niego dojść trzeba wspiąć się na wzgórze i przespacerować około 30-40 minut po kamienistej, wyboistej, nierównej drodze, do tego w upale, bo mimo iż był to wrzesień, to temperatury oscylowały w granicach 30 stopni.. niemniej warto bardzo tam wejść i zobaczyć na własne oczy miejsce nazywane Chimerą, skąd właśnie wydobywają się samoistne płomienie, które jeszcze bardziej dodawały ciepła..

Według mitologii Chimera została zabita przez herosa Bellerofonta z rozkazu króla Licji – Jobatesa. Bellerofont unosząc się na skrzydlatym Pegazie, wlał roztopiony ołów prosto w gardziel bestii. Droga była piękna, widoki fajne, choć upał był nieziemski..

Po wejściu na górę i prawie rozpłynięciu się w tym upale chwilę tu posiedzieliśmy.. dłużej się nie dało, ogień z nieba i ogień z ziemi zrobiły swoje, ponoć przepięknie jest tutaj po zachodzie słońca – na pewno, wierzę na słowo tym co tak mówią, ale my nie czekaliśmy.. chyba rozpłynęłabym się….

Po zejściu na dół i orzeźwieniu się sokiem z granata, marzyłam już tylko o kąpieli w morzu.. dlatego pojechaliśmy stąd prosto do Olympos, gdzie po krótkim zwiedzaniu udaliśmy się nad sam brzeg morza..

Na obiadokolację pojechaliśmy w okolice Demre, żeby kolejnego dnia mieć stamtąd bliżej do kolejnych miejsc na mapie naszego zwiedzania, a droga była obłędnie cudowna, do tego nastał czerwony zachód słońca.. bajka…… odpłynęłam..

Kolejny dzień zapowiadał się znowu wspaniale.. Po śniadaniu pojechaliśmy zwiedzać Muzeum Cywilizacji Licyjskiej (Likya Uygarliklari Muzesi) usytuowane w odrestaurowanych spichlerzach wybudowanych przez cesarza Hadriana.

To nie było zwykłe muzeum.. były tam też pozostałości ruin starożytnego miasta Andriake, ważnego portu Demre, był też zrekonstruowany statek z amforami, cysterny, podziemne zbiorniki na wodę i wiele innych zabytków świadczących o dawnej świetności tego regionu, a wszystko bardzo fajnie zaprezentowane.. i wszędzie, dosłownie wszędzie ślady bytności Greków – znam dobrze mitologię grecką dzięki czemu bez trudu je rozpoznawałam..

Nie przepadam za zwiedzaniem muzeów, ale to było zupełnie inne doświadczenie, każda sala przedstawiała inne miejsce, była sala poświęcona historii Myra, Patara, Olympos, Arykanda, Tlos, Ksanthos, Antiphellos i Pinara – a my albo już gdzieś w tych miejscach byliśmy, albo będziemy.. a ja oczami wyobraźni widziałam tutaj ten ruchliwy port Andriake na tej wysuszonej od słońca ziemi..

Spędziliśmy tu kilka fajnych chwil, nakarmiliśmy koty, pawie i psy, zrobiłam kilka zdjęć i ruszyliśmy dalej..

Następne miejsce zrobiło na mnie ogromne wrażenie.. to Myra – miasto, które istniało co najmniej od V w. p.n.e. i było jednym z najważniejszych miast Licji.

W czasach rzymskich Myra miała status metropolii i była stolicą prowincji. Jakoś ciężko było sobie to wyobrazić widząc te pozostałości.. a to wszystko znajduje się zaledwie 1,5km od współczesnego miasta Demre, w którym nocowaliśmy.. Ale wróćmy do Myry.. Na akropolu przetrwał mur obronny i tron skalny z okresu licyjskiego, zaś u podnóża akropolu – amfiteatr rzymski, uważany za największy w Licji. Na mnie ogromne wrażenie zrobiły groby wykute w skałach z fasadami naśladującymi architekturę świątynną.. Upał był ogromny i świetnym miejscem do odpoczynku w tym miejscu okazała się oaza z ławeczkami i drzewem, pod którym w spokoju mogłam przyglądać się temu miejscu. Naprawdę robi ogromne wrażenie.. i te leżące ogromne kolumny, które zapewne kiedyś dumnie wspierały jakąś świątynię..

Kolejny nasz punkt zwiedzania to Aziz (St.) Nikolaos kilisesi anit muzesi – no przecież, że wiecie o co chodzi.. pojechaliśmy do Św. Mikołaja, ponoć tego najprawdziwszego..

W Demre bowiem znajduje się kościół pod wezwaniem Św. Mikołaja (XIX w.), gdzie odkryto mury kościoła z IV w. z kryptą grobową, a w niej uszkodzony sarkofag, w którym pierwotnie spoczywały szczątki świętego. Uważa się, że legenda o Św. Mikołaju ma swój początek właśnie tutaj, gdzie w IV w. tutejszy biskup rozdawał anonimowo dary biednym. Taką historię lubię, a wszelkiego rodzaju legendy i przypowiednie uwielbiam, tylko komu wierzyć z tym Św. Mikołajem teraz, jak wszyscy jeżdżą do niego do Rovaniemi..

Miejsce samo w sobie naprawdę piękne. Było mnóstwo ludzi, a ja jak zwykle przyglądałam się temu wszystkiemu, na co inni nie zwracali w ogóle uwagi. Te wyblakłe na ścianach malowidła, piękne sklepienia i sufity..

..a potem był czas na jakieś małe co nieco, bo brzuchy zaczęły burczeć. Trafiliśmy do fajnej, rodzinnej knajpki i zamówiliśmy to co mieli, czyli kebab – ale nie jakiś tam kebab.. kebaby w różnych postaciach, a do nich oczywiście ayran..

Potem wolnym spacerkiem zwiedzaliśmy Demre robiąc drobne zakupy..

..a po powrocie do hotelu postanowiliśmy zamiast leżeć przy basenie, to pójść nad morze.. miało być bardzo niedaleko, a okazało się, że jest trochę dalej niż sądziliśmy, ale doszliśmy.. jednak nie było mowy o popływaniu w nim – nie wiem skąd się wziął ten wiatr, bo w mieście go nie było, a tutaj wiało jak w kieleckim, fale ogromne i praktycznie zero ludzi..

Trochę zmęczeni z perspektywą powrotu do hotelu wzięliśmy autostop – też nie byle jaki, żadna klamka w tym aucie nie działała, a sprzątany chyba nie był nigdy.. ale dowiózł nas pod sam hotel..

Wtedy marzyłam już tylko o jednym, o wskoczeniu do basenu.. i tak sobie leżakowaliśmy przy nim już do nocy.. Tego dnia spaliśmy drugą noc w Demre..

Kolejny dzień, kolejne przygody przed nami, a dziś znowu będzie intensywnie.. Dziś zwiedzamy miasto Patarę, w którym urodził się Św. Mikołaj, w sumie szkoda, że to wrzesień, a nie grudzień.. W autobusie odsypialiśmy wczorajszą noc, ponieważ spać poszliśmy dość późno, zasiedzieliśmy się z innymi gośćmi przy basenie – tak jakoś szkoda tu chodzić wcześnie spać, ale co jakiś czas otwierałam oko, bo widoki za szybą autobusu były niesamowite i szkoda mi było przegapić każdą sekundę, choć powieki były dość ciężkie i jakoś same się zamykały..

Zobaczyliśmy w Patara łuk triumfalny, nekropolię z licznymi grobowcami licyjskimi, termy, bazylikę i teatr. Oczywiście znowu dużo ruin i jeszcze więcej ruin, ale i mnóstwo kolumn, jakichś przejść, kładek i.. kóz.. Miejsce fajne do zwiedzania, tylko ten upał.. myślami byłam już na plaży, która była tuż tuż.. i na którą wiedziałam, że zaraz pójdziemy..

Patara plaji sosyal tesisleri – kompletnie nie wiem co to znaczy po turecku, ale plaji brzmi jak plaża i to w tym momencie było najważniejsze…. W końcu woda……………..

Po odpoczynku na plaży złapałam szybko w rękę ugotowana kukurydzę i lecimy dalej..

Dziś jeszcze zwiedzamy dawną stolicę i największy ośrodek Licji – Ksantos (Xanthos). Nie zabawiliśmy tutaj długo, ale cały teren przeszliśmy.. oczywiście jest to kolejne miejsce dla tych, co kochają ruiny.. mnie fascynowały tu rośliny i przepiękne widoki, bo ruin póki co miałam dość..

Za to kolejny punkt naszego programu zwiedzania Turcji Licyjskiej kusił bardzo.. zbliżaliśmy się do malowniczego wąwozu Saklikent, drugiego co do wielkości w Europie – ma ok. 18 km długości i do 300 m wysokości, na dnie którego płynie wartki strumień z naprawdę zimną wodą i właśnie spacer w tej lodowatej wodzie ścieżką turystyczną, która ma około 3 km długości był wspaniałą okazją nie tylko do ochłodzenia się po całym dniu zwiedzania, ale także do podziwiania wspaniałych widoków i niespotykanych formacji skalnych, których tutaj nie brakuje, ten wąwóz naprawdę zrobił mi dobrze. Koniecznie trzeba tutaj zabrać buty, w których można chodzić w wodzie.

A tutaj zapraszam Was na krótki filmik na moim YouTube właśnie z tego miejsca.. i jak tylko będziecie gdzieś w okolicy, to koniecznie przyjedźcie do Saklikent Canyon – naprawdę bardzo fajne miejsce..

Tego dnia obiadokolacja i nocleg był w hotelu w miejscowości Fethiye, a na kolejny dzień zaplanowaliśmy nie robić nic – kiedyś trzeba też odpocząć.. dlatego też wieczorem już bez wyrzutów sumienia mogliśmy posiedzieć dłużej przy basenie, prowadząc ciekawe rozmowy z innymi turystami, a potem spać do woli..

Dziś dzień wolny od jakiegokolwiek zwiedzania.. i jakby ten dzień o tym wiedział, to zaczęło padać.. ale będąc w basenie nie miało to dla mnie żadnego znaczenia, jedyne co, to szkoda, że słonko schowało się za chmury.. Około południa już mieliśmy dość leżenia, przestało padać, a nas zaczęło nosić, to poszliśmy zwiedzać Fethiye.. a pod wieczór znowu skończyliśmy przy basenie..

Zaczął się 6 dzień.. jak ten czas na wakacjach szybko płynie…. Tego dnia w planach mieliśmy przejazd do Oludeniz Blue Lagoon – chyba jednego z najurokliwszych zakątków tego regionu i plażowanie.. oj lubię to bardzo! Miejsce jak z bajki, ale tłumy ludzi i wszędzie pełno leżaków trochę popsuły atmosferę.. tu nie byłoby nawet gdzie wcisnąć ręcznika.. nie zostaliśmy długo, zdecydowanie wolę mniej zatłoczone plaże, niemniej miejsce warte zwiedzenia choćby ze względu na przepiękne krajobrazy i wiele punktów widokowych dookoła oraz ponoć najlepsze miejsce w Europie dla paralotniarzy – loty tutaj odbywają się z góry Babadag (1960m n.p.m.), a ja leżąc sobie na plaży podziwiałam ich wyczyny.. taki lot trwający ok. 30-50 minut kosztuje od 150$..

Naszym kolejnym punktem do zwiedzania Turcji Licyjskiej było Kayakoy – ‘Miasto Duchów’ i 2 tys. kamiennych domów usytuowanych malowniczo na niewysokim wzgórzu.. i znowu miejsce w którym przeplata się historia Grecji i Turcji.. To tutaj w starożytnych czasach zamieszkiwali Grecy Anatolijscy, a miejscowość nazywała się wtedy Lebessos, potem zmieniła nazwę na Livissi, a potem doszło do grecko-tureckiej wojny w latach 1919-1922, która zakończyła się wymianą ludności w 1923r i greccy mieszkańcy musieli to miejsce opuścić i wrócić do Grecji, a na ich miejsce przybyli tutaj muzułmańscy uchodźcy z Grecji i wówczas miasteczko nazywało się już Kayakoy – niestety nowo przybyli nie potrafili dostosować się do trudnych górzystych warunków i zaczęli masowo opuszczać to miejsce, a chętnych na zamieszkanie tutaj nie było i tak po latach opustoszałe budynki zaczęły przekształcać się w ruiny.. Obecnie to miejsce przyciąga wielu turystów, można spacerować po starych uliczkach i podziwiać kamienne domy, kościoły, place, a wszystko to za sprawą wpisania tego miejsca w 2014r na tymczasową listę światowego dziedzictwa UNESCO. Miejsce dość mroczne i smutne, ale na pewno warte odwiedzenia. Na koniec zwiedzania w restauracji ANTIK KAYAKOY chwilę odpoczęliśmy i zjedliśmy po gozleme, czyli tradycyjnym tureckim naleśniku na słono wyrabianym ręcznie i wypiekanym w specjalnym piecu..

A potem pojechaliśmy jeszcze tego dnia do centrum Fethiye (dawnego Telmessos), gdzie na wzgórzu obejrzeliśmy wykute w skale grobowce, m.in. grobowiec Amyntasa z IV w. p.n.e. – to miejsce robi naprawdę wrażenie, a potem spacerkiem przeszliśmy sobie ulicami Fethiye aż do samego portu. Tu z kolei znajdują się ruiny teatru oraz mnóstwo śladów starożytnej przeszłości miasta.. Oczywiście nie mogłam się oprzeć, żeby nie zajrzeć na bazarek..

Po południu pojechaliśmy w kierunku Pamukkale, widoki dookoła były przepiękne. Po drodze zajrzeliśmy jeszcze do fabryki biżuterii.. Tego dnia po dotarciu do hotelu padłam, ale…… nie mogłam sobie odmówić kąpieli w dziwnych basenach z dziwną mętną wodą – prawie po ciemku wrażenia były niesamowite.. no i ta słynna turecka łaźnia…………….. a na koniec kąpiel w basenie, a potem już tylko integracja na wesoło..

Dziś w końcu zwiedzamy Pamukkale.. od pierwszego pobytu w Turcji zawsze myślałam o tym miejscu, ale zawsze nie było jakoś na to czasu i w końcu tu dotarłam – dużo dużo za późno.. to nie te Pamukkale, które znam ze zdjęć, ale zwiedziliśmy też ruiny Hierapolis – antycznego uzdrowiska. Spacer w tym miejscu uświadomił mi, że nic w życiu nie trwa wiecznie.. patrząc na te białe trawertyny słynnych Pamukkale, ze względu na swój kolor zwanych Bawełnianą Twierdzą widziałam jedynie kaskadę wapiennych tarasów, a miały być to naturalne baseny wypełnione wodą z gorących źródeł.. niestety przemysł hotelarski i turystyczny zrobił swoje i z 6 kiedyś działających tu źródeł czynnych są tylko dwa, a miejsce dla turystów, to sztuczny trawertyn napełniony jakąś wodą.. namiastka tego, co tu było kiedyś.. Smutne jest to, że coś co działało setki, a może tysiące lat znowu z winy człowieka zostało zniszczone..

A tutaj jest króciutki filmik z mojego pobytu w Pamukkale we wrześniu 2024r..

Wracając zajechaliśmy jeszcze do producenta odzieży skórzanej, nawet wzięłam udział w pokazie mody, jako modelka………… ale zakupów tu nie zrobiłam..

Przed nami kolejne miejsce, które zwiedzimy, ale zanim tam dojedziemy to krótki przystanek na lunch..

A następne miejsce to Afrodyzja (Aphrodisias) – jedno z najlepiej zachowanych stanowisk archeologicznych. Nazwa miasta pochodzi od imienia greckiej bogini miłości Afrodyty, która miała tu swoją świątynię – na Cyprze byłam w miejscu jej narodzin i tutaj możecie o tym przeczytać..

Zwiedzaliśmy ruiny dawnego miasta: świątynię, stadion, pałac biskupi, łaźnię Hadriana.

Tego dnia wieczorem dojechaliśmy z powrotem do Antalyi i tym samym zrobiliśmy niezłe kółko w tydzień od Antalyi po całej Turcji Licyjskiej, przez Pamukkale wracając do Antalyi.. Po szybkim prysznicu udaliśmy się na wieczorno – nocny spacer po tym mieście. Zwiedziliśmy nadbrzeże i Stare Miasto, zrobiliśmy drobne zakupy, popróbowaliśmy lokalnych napojów i przekąsek, a następnego dnia rano w te same miejsca udaliśmy się, ale już po widoku..

Potem czekał nas już tylko przejazd na lotnisko i fruuuuuuuuuu do Polski..

Podsumowując….

Jeżeli jesteście fanami długodystansowych szlaków turystycznych, historii, ruin, dobrego jedzenia, pięknych plaż i niesamowitych widoków, to Szlak Licyjski jest dla Was – prowadzi on od Fethiye aż prawie pod samą Antalye. To dobre miejsce zarówno na trekkingi jak i kampering. Trasa liczy około 760km i wiedzie przez starożytne licyjskie miasta, góry i wybrzeże Morza Śródziemnego.. Po drodze każdy znajdzie coś dla siebie, można wypożyczyć samochód i zatrzymywać się co noc w innym miejscu, a zachody słońca są tutaj naprawdę przepiękne.

Cieszę się, że na mój powrót do Turcji i na pokazanie jej mężowi wybraliśmy właśnie ten rejon, a nie stacjonarny pobyt w jednym z hoteli. Przez 8 dni zasmakowaliśmy Turcji w całym tego słowa znaczeniu.. i naprawdę chętnie tu wrócę na kolejny tydzień..

A Jeżeli mój artykuł spodobał Ci się, to będzie mi bardzo miło, jak postawisz mi kawę -> uwielbiam kawę! A zgromadzone środki przeznaczę na pewno na dalsze rozwijanie swojej wiedzy, na pomaganie i wspieranie innych oraz na czas, który przeznaczam na tworzenie mojego bloga.. i z góry bardzo Ci dziękuję za tą pyszną kawę………..

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Dodaj komentarz