BARBADOS.. kolejne cudowne miejsce, na które miałam tylko jeden dzień..
Wyspa Barbados – to ciąg dalszy mojej pięknej podróży na 50-te urodziny – rejsu statkiem po Karaibach, o którym w skrócie napisałam już na moim blogu, o tutaj:
Kiedyś kojarzyłam tą wyspę jedynie z Rihanną i zupełnie nic o niej nie wiedziałam. Jak zawsze mówię, że podróże kształcą, ponieważ jeżdżąc do różnych zakątków świata poznajemy nie tylko cudowne plaże i piękne krajobrazy, ale przede wszystkim uczymy się tolerancji i zaczynamy akceptować inność tego świata. Wielu celebrytów wybrało sobie tą wyspę na miejsce zamieszkania czy choćby miejsce częstego odwiedzania kupując tutaj wille i dopiero po przybyciu i zwiedzeniu tego uroczego zakątka dowiedziałam się dlaczego. To raj na ziemi.. choć naprawdę maleńki..
Ale zacznijmy od początku.. Wiecie skąd pochodzi nazwa wyspy? Ponoć niejaki Pedro A. Campo zaintrygował się rosnącymi tutaj drzewami figowymi, które miały dziwne, brodate korzenie i jak je ujrzał, to krzyknął ‘Os Barbados!’, czyli brodate drzewa i w ten sposób narodziła się legenda o brodatej wyspie. Z daleka, z pokładu statku wyspa wygląda jak zwykła karaibska wysepka..
Co ciekawego można zobaczyć na Barbadosie?
– dom Rihanny
– Cherry Hills – punkt widokowy
– Scotland District (UNESCO)
– Morgan Lewis – ostatni młyn cukrowy
– kościół w St. John’s
– grób Ferdynanda Paleologa
– Rigget Point – latarnia morska na skałach Św. Filipa
– plaża w słynnej zatoce Bottom
– Highland – punkt widokowy
Po dopłynięciu do portu okazało się, że nie jesteśmy tutaj jedynym statkiem, no i ta pływająca plama – czy to nasza śruba tak pokiereszowała dno? Ale mimo tego, kolor wody obłędny! Sami zobaczcie..
W końcu schodzimy na ląd. Barbados.. Bridgetown……… stolica, główne miasto i największy port Barbadosu, nad Atlantykiem.. w życiu nie myślałam, że kiedyś tutaj będę, a jednak marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia. Po zejściu na ląd czuję jak mnie buja, ciągle buja, ale tak fajnie buja i o dziwo na lądzie też buja.. to chyba szaleje mój błędnik po 2 dniach rejsu na statku, na którym wciąż bujało..
Witaj piękny, słynny Barbadosie!
No dobra.. od czego zacząć? Mamy mapę! Chciałoby się wszystkiego………….. i wszystko zobaczyć i poplażować też by się chciało.. Na drugiej stronie mapy ciekawe sugestie..
Ludzie zaczynają schodzić na ląd. Widać, że wiele osób wykupiło zorganizowane wycieczki już na statku, już w porcie czekały na nich autobusy. My nie.. my lubimy sami chodzić własnymi ścieżkami i jak dać zarobić, to miejscowym. Dla nich często to jedyne źródło utrzymania. Po co mam zwiedzać kolejny raz destylarnię rumu, bo chyba tutaj są na każdej wyspie. Mam pojechać w jedno miejsce i nie zobaczyć innych? Nieee.. Moje motto od dawna brzmi, że lepiej zrobić i najwyżej żałować, niż nie zrobić i na pewno żałować. Wszystko w granicach rozsądku i byleby wrócić przed ALL ON BOARD. A może tylko zwiedzić dziś stolicę i plażing?
Postanowiliśmy dać sobie chwilkę, przejść się i rozejrzeć. Patrzcie jakie wielkie robaki!
Doszliśmy do Bridgetown na Public Market, a w sumie to Fish Market – chyba dziś był dzień ryb, bo wszędzie tylko ryby. I ta biedna sucha ziemia…………
Chwilę pokręciliśmy się, zauważyłam, że zaczęli już przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia. A to przecież dopiero listopad.. Wszędzie szum i gwar.
I like it! Spodobało mi się tutaj.. Wiedzieliście, że Barbados oblewają wody Atlantyku, a nie Morze Karaibskie i że w przeciwieństwie do innych wysp archipelagu ma budowę wapienną, a nie wulkaniczną?
Po drodze mijamy pierwszą plażę.. fajna……….. ale tu nie plażujemy, bo jak zostaniemy, to znając siebie, już nigdzie więcej nic nie zobaczymy..
Tak spacerując spotkaliśmy ‘naszych’, z którymi spędzamy ostatnie dni na statku i tak się złożyło, że razem wzięliśmy vana. Okazało się, że to ekipa nie do zdarcia! Powiem więcej.. ponieważ piszę to gdy już mam za sobą 8 rejsów, to nasza przyjaźń przetrwała. Utrzymujemy ze sobą kontakt, czasami spotykamy się we Wrocławiu, a nawet z połową z nich byliśmy na innym rejsie, zupełnie przypadkowo spotkaliśmy się kiedyś na lotnisku w Warszawie i okazało się, bez umawiania, że jedziemy na ten sam rejs….
Nie ma w życiu przypadków, ani przypadkowych spotkań!
Po drodze mijamy rezydencję Rihanny.. podobno za tydzień miała tutaj przyjechać, jest bardzo lubiana przez mieszkańców, bardzo pomaga im, finansuje między innymi budowy dróg.. a jej rezydencja obłędna! Ogromnaaa.. za jedyne 22 mln $. W końcu dojechaliśmy do Highland! Widoki cudowne, piękne aleje, dookoła trzcina cukrowa.. palmy.. wąskie dróżki.. cisza.. spokój.. wzgórza Scotland District.. was no raining, was sunny.. Jest bardzo kolorowo, czasami swojsko, wszędzie pełno rumu..
Dojeżdżamy do kolejnego cudownego miejsca.. kolejnej plaży.. słynnej Bathsheba..
Legend has it that Bathsheba, wife of King David, bathed in milk to keep her skin beautiful and soft. Legend also says that the surf covered white waters of Bathsheba, Barbados rich in minerals and life is said to resemble Bathsheba’s bath in both appearance health giving value.. This is the rugged east coast of Barbados, where visitors come to breath the air, soak in the invigorating Bathsheba Pools and feel alive……
Dojechaliśmy na zachodnie wybrzeże.. cała wyspa w jeden dzień! A to najbardziej jej ekskluzywna część nazywana Platynowym Wybrzeżem. Znajdują się tu najdroższe hotele, najlepsze kluby nocne i mają swoje posiadłości światowi celebryci……….. plaża Bathsheba…………. zresztą tu jest mnóstwo pięknych plaż jak Carlisle Beach.. Bottom Beach.. Miami Beach.. Pebbles Beach.. Rockley Beach.. Dover Beach.. Brandons Beach.. Accra Beach.. Paradise Beach.. etc.. ale nie sposób w kilka godzin być na wszystkich.. byłam na trzech, a na plażing wybraliśmy sobie.. – jeżeli chcecie się dowiedzieć którą, to czytajcie dalej..
Rozmarzyłam się.. a gdyby tak zamieszkać tutaj na dłużej?
I feel I alive……………. podobno Barbados to jedno z najcieplejszych miejsc na ziemi.. nazwa Bathsheba wywodzi się z legendy o królowej Bathsheba, żonie króla Dawida (powyżej napisałam to samo po angielsku, bo w tym języku poznałam tą historię), która kąpała się niegdyś w mleku, aby jej skóra była zawsze świeża i gładka, co odnosi się do mlecznie białych rozbijających się tu o skały i plaże wzburzonych fal oceanu oraz leczniczych wodach tego regionu.. Wprawdzie nie pływaliśmy tutaj, ale ta chwila relaksu była cudowna i bardzo mi potrzebna.. i oczywiście obowiązkowy buziak.. tutaj.. tu i teraz..
Chyba mogłabym tu zostać na dłużej.. ta wyspa ma tylko 290 tys mieszkańców…………. to Państwo – wyspa wchodzi w skład archipelagu Małych Antyli.. czuć taki błogi spokój, a życie płynie wolno, dużo wolniej niż w naszym kraju. Odczuwałam tutaj dziwny spokój, mimo sporych fal.. Barbados nie ma budowy wulkanicznej, a wapienną.. w przeciwieństwie do innych wysp archipelagu – tu nie ma wulkanu.. są takie miejsca i chwile, że brakowało mi słów, mimo, że jestem notoryczną gadułą i to było właśnie jedno z takich miejsc.. no sami spójrzcie! Bathsheba.. plaża z teledysku Rihanny.. czyż nie jest pięknie?
Jedziemy dalej.. mijamy kolejne piękne miejsca, zachwycają nas widoki i w końcu lądujemy na plaży, ale nie jakiejś tam plaży, ale na COPACABANA BEACH.. już czuję tą wodę.. jeszcze chwilka i………………………..
Barbados to też kolonialne rezydencje oraz destylarnie rumu, a także wszystko to, co kojarzy się z rajską wyspą – szerokie plaże, egzotyczne ogrody, iguany, żółwie i rafy koralowe i jaskinie zanurzone w turkusowych wodach i ten biały, ciepły piasek.. normalnie raj na ziemi.. a tutaj MY – tylko Rysio nam zniknął..
Oj mogłabym tu zostać………… może nie na zawsze, ale na trochę dłużej na pewno.. To na tej plaży jak tak sobie szliśmy, to miejscowy mężczyzna się nas spytał ‘skąd jesteście?’ i mój mąż odpowiedział, że z Polski, a on na to ‘o Polska! zajebiście!’ – skąd znał to słowo? Pewnie od innych turystów..
Na koniec zostawiliśmy sobie jeszcze kilka chwil na zwiedzenie Bridgetown.. pomniki.. parlament.. kościoły.. uliczki.. parki.. kanały.. port.. Stwierdziliśmy, że najlepiej miasto, w którym stoi nasz statek zostawiać sobie zawsze na sam koniec, tak żeby się na pewno nie spóźnić na ALL ON BOARD, bo nigdy nie wiadomo co się może przytrafić podróżując po wyspie, można złapać choćby przysłowiową gumę, a może zdarzyć się coś innego. I chyba to był bardzo dobry pomysł, bo sobie teraz tak spacerkiem, bez pośpiechu mogliśmy eksplorować Bridgetown.. minęliśmy Parlament, Careenage………… pozdrowiliśmy Prime Minister, po drodze zakochałam się w papugach, zresztą uwielbiam je od dawna.. wszędzie na straganach było pełno figurek i rysunków żółwi, minęliśmy główną bramę Chamberlain Bridge………… było gorąco, ale nie upalnie.. spacerkiem przeszliśmy przez Kanał Careenage, przy którym dokują mniejsze jachty i żaglowce oraz roi się od wędkarzy i przechadzających się po promenadach turystów.. takich jak MY, by w końcu plątaniną uliczek i zaułków dojść do Baxter’s Road i by się zgubić…………….. ale mamy przecież mapę!
Zachciało mi się kawy.. spokojnie i bezpiecznie doszliśmy w końcu do Nidhe Israel Synagogue and Museum, ale tutaj musieliśmy już poprosić o pomoc, bo czasu do wypłynięcia statku z portu było już coraz mniej, a my naprawdę się zgubiliśmy, więc koniec języka za przewodnika i idziemy dalej.. na prawo coś.. na lewo coś.. a nogi już mi do d….y wchodziły..
Wszędzie rozbrzmiewała muzyka calypso i reggae, a mieszkańcy z niewymuszonym uśmiechem oczekiwali na turystów.. niektórzy nie oczekiwali.. Zauważyłam, że to bardzo spokojne miasteczko, ludzie życzliwi, uśmiechnięci, pomocni i tak sobie żyją bez pośpiechu.. nawet KFC minęliśmy po drodze! I Fort James’a! Niestety nie znam James’a..
Im bardziej zbliżaliśmy się do portu, tym więcej było zniszczonych budowli, ale nawet te zniszczone były kolorowe, na zielono.. na niebiesko.. na różowo.. bardzo kolorowe.. Historyczne miejsca w Bridgetown – to może zostawimy sobie na kolejny raz.. oj, chciałabym tutaj wrócić jeszcze..
Welcome, no passport needed to be happy……. nic dodać nic ująć! I na koniec próba lokalnego piwa.. banks.. banks..
Po dojściu na statek padłam.. To był piękny, ale męczący dzień.. poza tym tak mam, że 3-ego, 4-ego lub 5-ego dnia na wyjeździe padam. Może to jakieś przesilenie? Wtedy nic i nikt mnie z łóżka nie wyciągnie! Jeden wieczór odpoczywam.. kąpiel, książka i odrobina leniuchowania.. ale jak tu leniuchować, jak zaraz zaczynają się imprezy?
One more mojito.. i może dam radę?
Odpływamy.. Jutro Grenada! Ho ho ho.. lecę pod prysznic! Widzę, że więcej osób padło.. a żółwia widziałam tu tylko ze statku.. w Atlantyku.. na Sri Lance pływałam z nimi w morzu.. uwielbiam te piękne stworzenia..
No i co? Nie padłam tak do końca.. Le Grand Theatre – codziennie o 19:00 były spektakle.. ciekawe co będzie dziś? Po kąpieli chwila relaksu przy muzyce – tego mi było trzeba.. mocna i słodka kawa bonbon postawiła mnie na nogi.. potem impreza przy basenie.. a my tymczasem zmykamy na dyskotekę..
Jeżeli chcecie poczytać na temat pierwszej odwiedzanej podczas tego rejsu wyspie Martynice, to zapraszam Was tutaj:
A jeżeli macie ochotę dowiedzieć się czy warto pojechać kiedykolwiek na Grenadę, to zaglądajcie tutaj do mnie.. kolejny wpis będzie właśnie o tej cudownej wyspie kobiet i przypraw..
A może byliście na Barbadosie i napiszecie w komentarzu Wasze wrażenia?
Może byliście dłużej i widzieliście więcej?
A jeżeli mój artykuł spodobał Ci się, to będzie mi bardzo miło, jak postawisz mi kawę -> uwielbiam kawę! A zgromadzone środki przeznaczę na pewno na dalsze rozwijanie swojej wiedzy, na pomaganie i wspieranie innych oraz na czas, który przeznaczam na tworzenie mojego bloga.. i z góry bardzo Ci dziękuję za tą pyszną kawę………..