Po bardzo wczesnym śniadaniu pojechaliśmy w stronę miejscowości Kithugalla na.. rafting.. o matko bosko, jakiego miałam pietrusia! Całą tą drogę zastanawiałam się: iść czy nie iść – to zdecydowanie nie moja bajka, choć uwielbiam wyzwania. Za pierwszym razem, w roku 2014 nie odważyłam się, ale nie tylko ja.. za to wraz z kilkoma uczestnikami podziwialiśmy tą eskapadę z wiszącego nad rzeką mostku.. ale tym razem WSZYSCY skorzystali z raftingu po rzece Kelani. To była dobra decyzja! Chyba bym żałowała, choć skoro czegoś się nie spróbuje, to nie wiadomo czy tego czegoś żałować. Niemniej po pierwszej fali krzyknęłam do męża, że chyba jednak żałuję, ale odwrotu już nie było…. a poniżej krótka relacja – film na Youtube.. do dziś trzęsą mi się na samą myśl nie tylko nogi….
Na koniec jednak, jak nikt nie wypadł z pontonów, a chyba tego bałam się najbardziej, bo wszędzie było mnóstwo wystających głazów i kamieni, to stwierdziłam, że było warto. To niezwykłe miejsce było scenerią w filmie „Most na rzece Kwai” – faktycznie w filmie użyto tych cudownych krajobrazów, choć film opowiadał o zupełnie innej rzece i innym kraju..
..też byłam w Tajlandii, chodziłam po moście na rzece Kwai, nawet spałam w hotelu na tej prawdziwej rzece i tam brałam udział w mini raftingu.. ale o tym nie teraz – tu jedynie widać jak przeplata się historia i jak pięknie współgra ze sobą przyroda. A było co podziwiać..
Na końcu wszyscy wskoczyliśmy do rzeki, chyba żeby ostudzić emocje.. Po wszystkim szybki prysznic przy ulicy (dosłownie przy ulicy!) i jedziemy dalej..
Po drodze widoki zapierały dech w piersiach.. zaczęły się też pierwsze plantacje herbaty – ponoć aż 4% tego cudownego kraju pokryte jest plantacjami herbaty.. a my jedziemy i jedziemy i podziwiamy te cudowne krajobrazy..
Teraz przejazd do Gampoli – dawnej stolicy Sri Lanki z XIV w. Obecnie jest to niewielkie miasteczko, położone ok. 20 km na południe od Kandy.
To tutaj, na wzgórzu Ambuluwawa znajdują się świątynie głównych religii Sri Lanki, a wśród nich budowla, wzorowana na buddyjskich stupach, niezwykle wysoka, o imponującej architekturze, owinięta schodami niczym wstęgą, które wiodą na sam jej szczyt. Niestety tutaj nie dojeżdżają duże autokary, dlatego po przesiadce w mniejsze vany udaliśmy się na samą górę, mijając po drodze mnóstwo pielgrzymów idących pieszo, też chętnie weszłabym tutaj pieszo, ale czas.. bo potem czekał nas jeszcze przejazd do Nuwara Eliya.
Piękne, majestatyczne miejsce. Tu też byliśmy 8 lat temu.. fajnie jest wrócić po latach do miejsc, które wciąż mamy w głowach i które wciąż robią na nas ogromne wrażenie. I te cudowne krajobrazy widziane z samej góry.. chętnie tu wrócę kolejny raz..
Warto tu przyjechać, ale zarezerwujcie sobie kilka godzin.. w 1-2 godziny obejdziecie może i wszystko, ale nie porozkoszujecie się tu klimatem, a widoki stąd są naprawdę cudowne. Dla odważnych i osób bez lęku wysokości polecam wejście na samą górę białej przepięknej budowli Ambuluwawa Tower, choć jest to nie lada wyczyn, ponieważ im wyżej tym spiralne schody stają się coraz węższe, że nawet minąć się z druga osoba jest ciężko, do tego poręcz nie jest zbyt wysoka, sięga ud, a jej wysokość to około 48 metrów..
U stóp tej wieży znajduje się pierwszy wieloreligijny kompleks świątyń, gdzie możemy podziwiać kościół, meczet oraz świątynie buddyjskie.
Sami zobaczcie jakie to cudowne miejsce…………………… nie będę opisywać każdej świątyni, wieżyczki, obrazka czy każdego kamienia, ale uwielbiam dowiadywać się różnych ciekawych rzeczy na temat odwiedzanych miejsc.. głównie lubię legendy z nimi związane.. i uwielbiam poczuć dane miejsce wszystkimi pięcioma zmysłami..
Następnie wracamy znowu vanami do Gampoli. Udało nam się trochę zwiedzić to fajne i dość spokojne miasteczko, a nawet zjeść kottu.. wyjeżdżając jeszcze ‘rzuciłam okiem’ na szczyt, gdzie pięknie odznaczał się wysoki Ambuluwawa Tower nad którym zaczęły zbierać się chmury i ruszyliśmy w kierunku Nuwara Eliya.
Po drodze napawałam się widokami, a i zmęczenie po raftingu, zwiedzaniu Gampoli i zjedzeniu obiadu powoli dawało się we znaki. Prawie wszyscy w autokarze usnęli.. i w takiej ciszy podążając serpentynami poprzez malownicze wzgórza porośnięte krzewami herbacianymi, mijając cudowny wodospad dojechaliśmy do plantacji i fabryki herbaty..
I tu dzisiejszy dzień mógłby się w sumie zakończyć, dla mnie i tak rafting był number one, który psychicznie mnie nieźle wykończył, ale przed nami był kolejny punkt dzisiejszego dnia: BLUE FIELD – tea gardens..
Czekała na nas też jeszcze degustacja słynnej na całym świecie herbaty cejlońskiej – oj, dobra była..
Jeszcze drobne zakupy, spacer po plantacji herbaty i zbieranie jej (co niektórzy zabrali ze sobą takie świeże listki) oraz udział w pokazie jak się ją produkuje – od zbioru po zapakowanie w worki. W sklepie można było dostać zawrotu głowy od rodzajów, kolorów i unoszącego się zapachu.. oczywiście kupiłam herbatkę ajurwedyjską i tą, która mi najbardziej posmakowała podczas degustacji – Blue Moon.. przepyszna! Lubię wieczorem zaparzyć ją sobie..
A potem już tylko przejazd do Nuwara Eliya – i tutaj bardzo żałuję, że ta trasa odbyła się w całkowitych ciemnościach, bo pamiętam z poprzedniego wyjazdu jak piękne tu były widoki.. jak 8 lat temu wszedł do naszego autokaru chłopak z kwiatami, jak malownicze tereny, ale i bardzo strome były dookoła. No cóż, nie zawsze można mieć wszystko.
Ripon Grand Hill – hotel w Nuwara Eliya powitał nas w całkowitych ciemnościach. Byłam tak padnięta, że tylko prysznic, kolacja i sen były mi w głowie.. a hotel był śliczny! Ale to okazało się dopiero kolejnego dnia o poranku…………….
Kolejny dzień przed nami. Śniadanie i wyjazd w kierunku Parku Narodowego Yala. Widoki zapierały dech w piersiach. Te plantacje herbaty, pola uprawne, domki, jeziora, lasy.
Pierwszy postój odbył się przy malutkiej świątyni Sriramajayam, do której schodziło się w dół z mnóstwem posążków Hanumana, Lorda Garudan i w której akurat odbywała się jakaś ceremonia, wyglądało to na zaślubiny albo jakieś bogosławieństwo. Dookoła unosił się cudowny zapach palących się kadzideł – od wielu lat codziennie rano zapalam w domu kadzidełko, świeczkę, wlewam ulubiony olejek do aromaterapii.. ot, takie moje małe rytuały..
Po krótkim postoju, dalej w drogę. Minęliśmy dość ruchliwe miasteczko Bandarawela, gdzie również zatrzymaliśmy się na chwilę, ale tylko na zatankowanie autokaru. Na poboczu popsuł się tuk tuk, który od razu naprawiano.. przerzucono go na bok, jak małą zabawkę.. przy okazji ktoś z kimś się pokłócił, ale nawet kłótnie tutaj są jakieś inne, cichsze..
..a my dalej w drogę w kierunku Yala, po drodze mijaliśmy przepiękne widoki..
..i kolejny przystanek – tym razem ciut dłuższy na odświeżenie się, na kawę i herbatę w cudownym miejscu z przepięknymi widokami w restauracji i hotelu Mount Heaven, który znajdował się około 2,5km przed wodospadem Ravana, gdzie planowany był kolejny postój, ale naprawdę warto było się tutaj zatrzymać, choćby ze względu na przecudowny widok na Ella Gap oraz dla przepysznej kawy, a to wszystko na górnej części ogromnego tarasu. Takie prawdziwe odsapnięcie.. Tu natura zrobiła krajobrazy, a miejsce jest jakby zawieszone nad skałami. Ella to chyba najbardziej zielone miejsce na Sri Lance, z plantacjami herbat, pięknymi górami zatopionymi w dżungli i wręcz epickimi wodospadami.
Zresztą sami zobaczcie zdjęcia..
Po dłuższym postoju jedziemy dalej, ale dosłownie po kilku chwilach zatrzymujemy się przy wodospadzie Ravana. Byłam tutaj 8 lat temu i też zrobił na mnie ogromne wrażenie. Pamiętam do dziś smak kupionej wtedy kukurydzy, ale tym razem w moich rękach znalazły się kamienie…. różowy i niebieski kwarc oraz cudne dzwoneczki. Długo napawałam oczy widokiem spływającej wody, aż miałam ochotę tam wskoczyć, ale nie zauważyłam kąpiących się osób, bo często wskakujemy do zimnej wody pod wodospadami i naprawdę bardzo chętnie bym wskoczyła i tym razem.
Jedziemy dalej.. kolejny przystanek to obiad i przesiadka w jeepy w The Rain Tree Tissa. Dojechaliśmy do Yala.
Okazało się, że miejsce w którym zatrzymaliśmy się jest punktem widokowym, w którym codziennie od godz. 18:00 do godz. 18:45 odbywa się Bird Show – kiedy to ponad 10 000 ptaków przelatuje tędy..
Nie wiem czy zdążymy wrócić na to show, bo czas w miejscu nie stoi, a przed nami wyprawa na jeep safari. Sawanny, laguny, formacje skalne oraz krokodyle, słonie, niedźwiedzie, bawoły.. niestety lamparta nie dostrzegliśmy.
Poza tym mnóstwo ptaków, pelikanów, ibisów, kormoranów.. zachwyciły mnie bawoły taplające się w błotku i szkoda mi się zrobiło dzika przy plaży wyjadającego z kosza na śmieci jakieś resztki..
W morzu nie popływałam, bo nie było na to czasu, ale w tym miejscu zaczęło się w 2004 roku potężne tsunami, o którym zapewne słyszeliście. Zginęło tu wtedy mnóstwo osób, takich jak my, zwiedzających Park Narodowy Yale..
Wracając z jeep safari dość szybko zrobiło się ciemno, po drodze tylko drobne zakupy, a przelot ptaków obserwowałam stojąc na ulicy przy sklepie..
Potem już przejazd do hotelu Magampura Resort. To była nasza zielona noc, ostatnia przed rozjechaniem się na część pobytową do różnych hoteli, więc nie wiem czy opisywać co się wtedy działo……….. tańce przy basenie, ‘prowadzony’ przez męża aqua aerobic w basenie, a potem…………………………… zapadła noc i grzecznie/niegrzecznie poszliśmy spać.
Kolejny poranek i kolejne pyszne śniadanie – codziennie zajadałam się czerwoną soczewicą, która w każdym miejscu smakowała podobnie choć za każdym razem ciut inaczej. Bardzo mi posmakowała. W sumie to tak przygotowaną mogłabym jadać codziennie..
Wyjeżdżamy z hotelu i wzdłuż zachodniego wybrzeża kierujemy się jeszcze do Galle – Fortu Holenderskiego wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
To miejsce już w 2014 roku zrobiło na mnie ogromne wrażenie poprzez swój niepowtarzalny kolonialny urok, który niesamowicie kontrastuje ze współczesną częścią miasta. Ale po drodze czeka nas jeszcze jeden przystanek.. w Weligama.. piękna piaszczysta plaża i mało ludzi.. obok szkoła surfingu – znak, że są tu dobre warunki do uprawiania tego sportu. Tuż obok położona jest wysepka o nazwie Taprobane, na której ponoć znajduje się jeden z najdroższych hoteli na Sri Lance..
Chwila odpoczynku, zamoczenie nóg w morzu, toaleta, kilka zdjęć i jedziemy dalej..
I w końcu nadszedł czas na piękne Galle.. pełne uroku, nadmorskie miasto.
Na każdym kroku widać tutaj rządy Portugalczyków, Holendrów i Anglików. Wspaniała starówka jest jakby zwieńczeniem wpływów tych trzech mocarstw, którą okala wspaniały mur – to prawdziwy tygiel kultur i religii. Można tu podziwiać piękne bielone rezydencje kryte czerwoną dachówką, kościoły i malownicze uliczki – to wszystko plus cudny holenderski fort tworzą niesamowitą mieszankę gdzie każdy czuje się wspaniale spacerując po odrestaurowanych malowniczych uliczkach.
Dla chętnych jest tutaj kilka muzeów, latarnia morska, meczet, muzułmańska szkoła, a nawet protestanckie kościoły..
I znowu nie byłabym sobą gdybym czegoś nie skubnęła.. tym razem było to coś dziwnie wyglądające na prześlicznej roślinie.. a we mnie obudził się ogrodnik – kiedyś przez prawie 10 lat urządzałam ogrody i tereny zielone.. po powrocie do domu od razu zasadziłam do doniczek i.. rosną! Co popatrzę na nie, to widzę Sri Lankę i piękne Galle.. czuję to ciepło.. zapachy.. niech rośnie! Może kiedyś znajdę nazwę tej rośliny i pochwalę się efektami.. a może ktoś wie co to za roślina?
To nie był powolny spacer po Galle, bo potrzebowalibyśmy przynajmniej kilku godzin.. a szkoda.. tyle historii dookoła. Za to i tak teraz mam co wspominać, bo od zawsze mówię, że żeby coś wspominać, to trzeba coś przeżyć.. żeby ktoś mógł coś przeczytać, to ktoś musi coś napisać.. Sami popatrzcie na te zdjęcia – czujecie ten klimat? Plaża, murki z koralowców, jedzenie na ławkach, bo po co w domu?
To tutaj mój mąż zjadł najlepszą, jak to określił, w życiu zupę z owoców morza, a ja napawałam się smakiem tak aromatycznej kawy, że wciąż w domu próbuje odtworzyć jej smak. A to wszystko w malutkiej restauracyjce prowadzonej rodzinnie – i rodzinie mieszkającej nad nią – jak tam będziecie, to zajrzyjcie do malutkiej Cafe Punto..
Jadąc dalej wybrzeżem w okolicy miejscowości Ahangama, Koggala, Welipenna, Kathaluwa czy Thalarambe widać było rybaków siedzących jakby na szczudłach, cienkich kijach wbitych w morze.. urzekający widok.. Tak wygląda łowienie ryb po syngalesku, zwane ritipanna. Siedzą tak po kilka.. kilkanaście godzin……….. 8 lat temu mój mąż próbował tej sztuki łowienia ryb, niestety nic nie złowił.
I teraz czas na pożegnania.. szkoda, że wszyscy nie jedziemy do tego samego hotelu. Ale przed wyjazdem przecież się nie znaliśmy i nic nie mogliśmy razem ustalać. Jeszcze krótki przystanek przy słynnych lankijskich rybakach na palach łowiących ryby.. lub udających, że łowią, bo ryby żadnej nie widziałam i po kolei rozwozimy wszystkich do wybranych przez siebie hoteli.
Po drodze mijamy Hikkaduwa – tu spędziliśmy w 2014r nasze 7 dni odpoczynku, ale tym razem wybraliśmy hotel, który z jednej strony ma dostęp do morza, a z drugiej do rzeki i do którego dopływa się łódkami.. niemniej już wiem, że do Hikkaduwa przyjedziemy, chociaż na jeden dzień! To tu, w tym wysokim białym budynku, prawie na samej górze mieszkaliśmy 8 lat temu.. to są niezapomniane chwile….
Jedziemy dalej wybrzeżem..
W końcu dojechaliśmy do Aluthgama i dopływamy łodzią do hotelu.. dziwnie będzie jutro rano tak bez zrywania się bardzo wcześnie…………… bez pakowania, bez wyjeżdżania..
..ale o naszej części pobytowej będzie w kolejnym wpisie, bo przecież zamierzałam leżing i plażing, a w sumie to może poleżałam kilka godzin przez ten tydzień…………. Jeszcze sporo miejsc zwiedziliśmy, ale już na własną rękę, było dużo na pieszo, była jazda pociągiem, autokarem, łódkami, tuk tukami.. były cudowne ajurwedyjskie masaże, piękne świątynie, ogrody, wodospady.. i już zapraszam serdecznie do piszącej się części III..
A tymczasem może zainteresuje Ciebie część I – wpis na temat pobytu w KOLOMBO, PINNAWALA, SIGIRIYA, KANDY na Sri Lance? To kliknij poniżej i zapraszam Cię w świat pachnący cynamonem…………….
I już jest wpis na temat naszej części pobytowej na Sri Lance – część III – ALUTHGAMA CLUB BENTOTA, HIKKADUWA, BENTOTA, KANDE VIHARAYA TEMPLE, SECRET ISLAND..
A jeżeli mój wpis podobał Wam się lub nie podobał, to zostawcie jakiś komentarz, że fajny, niefajny, za mało zdjęć, za dużo zdjęć, a może byliście na Sri Lance w tych samych miejscach? To napiszcie o Waszych wrażeniach, chętnie poczytam.. i zapraszam na ciąg dalszy, na część pobytową.. a może kiedyś zbiorę się w sobie i opiszę mój pierwszy pobyt na Sri Lance w 2014 roku? Wtedy nie miałam jeszcze tego bloga…. Chcielibyście zobaczyć różnice jak wyglądał.. hmm chyba jak ja widziałam ten piękny kraj 8 lat temu?
A jeżeli mój artykuł spodobał Ci się, to będzie mi bardzo miło, jak postawisz mi kawę -> uwielbiam kawę! A zgromadzone środki przeznaczę na pewno na dalsze rozwijanie swojej wiedzy, na pomaganie i wspieranie innych oraz na czas, który przeznaczam na tworzenie mojego bloga.. i z góry bardzo Ci dziękuję za tą pyszną kawę………..