Po bardzo wczesnym śniadaniu pojechaliśmy w stronę miejscowości Kithugalla na.. rafting.. o matko bosko, jakiego miałam pietrusia! Całą tą drogę zastanawiałam się: iść czy nie iść – to zdecydowanie nie moja bajka, choć uwielbiam wyzwania. Za pierwszym razem, w roku 2014 nie odważyłam się, ale nie tylko ja.. za to wraz z kilkoma uczestnikami podziwialiśmy tą eskapadę z wiszącego nad rzeką mostku.. ale tym razem WSZYSCY skorzystali z raftingu po rzece Kelani. To była dobra decyzja! Chyba bym żałowała, choć skoro czegoś się nie spróbuje, to nie wiadomo czy tego czegoś żałować. Niemniej po pierwszej fali krzyknęłam do męża, że chyba jednak żałuję, ale odwrotu już nie było…. a poniżej krótka relacja – film na Youtube.. do dziś trzęsą mi się na samą myśl nie tylko nogi….
Na koniec jednak, jak nikt nie wypadł z pontonów, a chyba tego bałam się najbardziej, bo wszędzie było mnóstwo wystających głazów i kamieni, to stwierdziłam, że było warto. To niezwykłe miejsce było scenerią w filmie „Most na rzece Kwai” – faktycznie w filmie użyto tych cudownych krajobrazów, choć film opowiadał o zupełnie innej rzece i innym kraju..